wtorek, 22 stycznia 2013

Od Akiego


Bał się. Z każdą sekundą coraz bardziej. To niecodzienne widzieć świat zalany czerwoną poświatą, którą nazywają krwią. Co chwila w kogoś wbijały się mocne, ogromne kły, którymi była przyozdobiona szczęka nieznanego mu oprawcy. On, jak i reszta jego mrocznej obstawy, wybiła całą watahę. Zostawili szczeniaki. Jaki w tym sens? Zabiorą do siebie, wychowają, i dodadzą do ich armi. Ale nie Akiego. Go jeszcze nie spostrzegli tym swoim przeszywającym spojrzeniem, i dobrze. Nie zamierzał być ich sługą, czy jak oni by to nazwali. Swymi kruchymi, acz zwinnymi łapkami, uciekał przed ich wzrokiem. Był mały, ale potrafił mówić. Czekał na to sporo czasu, jak dla szczeniaka - i oto doczekał się, parę dni przed przybyciem tych złych. Teraz siedział schowany między krzakami, czekając aż ogromny, czarny basior, który przed chwilą nieświadomie stanął obok niego obserwując walkę, odszedł. Woń jagód niosąca się w powietrzu, skutecznie zakłócała zapach szczeniaka. W innym razie było by źle, bardzo źle. Aki zerkał od czasu do czasu na samca. Nie zamierzał się na niego bez przerwy gapić. Większość stworzeń żyjących na tym świecie, czuje na sobie czyjś wzrok, a wtedy to one mogą zauważyć obserwatora. Czarny wilk podniósł się leniwie i ziewnął, po czym z drapieżnym wzrokiem poszedł na skończoną wojnę. Mroczna armia musiała się najwyraźniej zbierać. Teraz musieli tylko wyłapać wszystkie młode wilki. Rudzielec widząc to, cichutko wyszedł z krzaków. Ostatni raz spojrzał na nieruchome ciała przyjaciół i rodziny. Cichutko westchnął i pognał niezauważalnie jak najdalej. Bo właśnie tam się zawsze biegnie: Jak najdalej, przed siebie. Szczenię nie miało obranego kierunku, więc uciekł według tej błachej zasady. W watasze był wyjątkiem. Rudym wyjątkiem, a do tego wyglądał jak husky - psy dwónożnych. No i te turkusowe, wielkie oczy. U niego waatasze byli w kolorze bieli, szarości i czerwni. Również ich ślepia były normalne. Aki czuł się niesprawiedliwie. Był, jak to oni uważali, wyjątkowy. Tse, pewnie jest dużo takich odmieńców jak on. Jego imię wzięło się stąd, iż urodził się w deszczowej porze porze roku, jesieni, i był bardzo do niej podobny. Rodzina nazwała go po japońsku. Skąd im się to ubzdurało - nie wie nikt. Jesień, po tym obcym języku brzmi "Aki". Cóż, po narodzinach ledwo się ruszał, a jak już mu się udało, wyglądał jak pełzający, rudy ślimak. No i nie mógł mówić, za czym się ciągnie brak sprzeciwu przed nowym imieniem.
Zdyszany zatrzymał się na chwilę. Biegł już drugi dzień. Miał nocleg, i udało mu się znaleźć jagody, które o dziwo lubi. Głośno sapnął i usiadł na ziemi wyłożonej zieloną trawą. Rozejrzał się. Na pewno jest tu jakaś wataha. Może do niej dołączy? Jest padnięty, więc przydało by się już znaleźć nową sforę. Chwilę rozmyślając, nawet nie zauważył że ktoś za nim stoi. Aki odwrócił się, chcąc iść dalej, ale uniemożliwił mu to czarny basior z białym spodem. Szczeniak cofnął się o parę kroków.
- Um... Przepraszam za najście - zaczął zbierając w sobie odwagę. W końcu chciał dołączyć. - Jestem Aki i... szukam rodziny...
Czekał na reakcję ze strony dużego wilka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz